|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Maverick undead
No-dachi (Początkujący)
Dołączył: 08 Maj 2006
Posty: 53 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Otchłań
|
Wysłany:
Czw 23:19, 28 Wrz 2006 |
|
Jak na razie temat eksperyment, jesli nie zdobedzie popularnosci bedzie mozna go zamknac (na stale lub czasowo).
Jak sama nazwa wskazuje jes to miejsce do zamieszczania prac przez siebie utworzonych, czy to w postaci opowiadan, kart postaci na sesje (jesli sa naprawde ladnie przygotowane - historia), muzyki, dziel graficznych tworzonych tak na komputerze jak i tradycyjnyie np. olowkiem, felietonow, recenzji i wszystkiego co mozna pod ta kategorie podciagnac (np. ladne zdjecia, czy chocby stworzone wlasnorecznie badz z kolegami amatorskie filmy badz animacje)...
uprasza sie tylko, by owe prace naprawde byly "tworczoscia wlasna" (a nie czyims dzielem sciagnietym z netu) jak i by wielkie grafiki umieszcac na imageshacku, a na forum zamieszczac tylko linki...
oczywiscie nie trzeba tylko zamieszczac swe prace - mile widziane jest takze komentowanie i ocenanie czyichs prac... licze, ze mimo wszystko temat bedzie sie cieszyl chociaz umierkowana popularnoscia (zawsze to miejsce do dodatkowego statsu)...
A wiec:
Forumowiczu! Jesli cos stworzyles - podziel sie tym z innymi! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Maverick undead
No-dachi (Początkujący)
Dołączył: 08 Maj 2006
Posty: 53 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Otchłań
|
Wysłany:
Śro 17:20, 29 Lis 2006 |
|
Nikt tu nie pisze? Co jest? Niespodziewalem sie wprawdzie, ze temat ow bedzie kwitl popularnoscia, ale sadzilem, ze od czasu do czasu jakis grafik tutaj cos zamiesci do oceny... Nic to, skoro wy nie zamieszczacie, to ja sie pochwale swym opowiadaniem (Uwaga - ma jakies 2 i pol stronyt A4 w Wordzie, wiec troche tego jest)
-----------------------------------------
Nagły błysk.
Co się stało?
Gdzie jestem?
Jak się tu znalazłem?
Oślepiająca biel, wszechobecna, raniąca oczy niczym światło poranka po wyjściu z ciemnego tunelu. Czy owa światłość oznacza, że odrzuciłem ciemność? Ciemność… jestem tu tylko kilka chwil, a już nie jestem pewien co kryje owe pojęcie. Czy ciemność jest zła? Co za głupie pytanie – ciemność to… ciemność? Co się ze mną dzieje! Co to w ogóle za miejsce! Uspokój się, nie wolno działać pochopnie. Wzrok przyzwyczaja się do wszechogarniającego blasku. Pokój. Dziwny, jego wymiary są mniej więcej dwukrotnie większe od mego wzrostu. Brak widocznych lamp czy innych źródłem światła – w zasadzie to wygląda tak, jakby blask ów sączył się prosto ze ścian. Podłoga, sufit i wszystkie ściany są wykonane z tego samego białego materiału. Nie widzę żadnych widocznych spoin pomiędzy ścianami, tak jakby owe pomieszczenie zostało wydrążone z jednego elementu. Nie ma w nim także żadnych mebli, czy też innych przedmiotów. Tylko ja – w pustym białym pomieszczeniu. Zaraz – tutaj nie ma żadnych drzwi czy innego wejścia! Jak się tu dostałem? Powoli. Musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie. Podchodzę do jednej ze ścian. Delikatnie dotykam jej dłonią. Dziwne, jest ciepła w dotyku, gładka i wilgotna. Zdaje się delikatnie pulsować w rytm uderzeń serca… mego serca. Powoli przesuwam dłonią po wibrującej powierzchni. Nieprzyjemny suchy chrzęst, jakbym przesuwał suchym patykiem po ścianie. Zamykam oczy. Me dłonie są odartymi z skóry i większości mięsni okrwawionymi kośćmi, trzymającymi się razem jedynie dzięki resztkom ścięgien. Krew powoli spływa po kościach zabarwiając powoli biel podłogi. Wyskrobuję zmasakrowanymi dłońmi jakiś napis na ścianie. Z mego gardła wydobywa się krzyk.
Budzę się leżąc na podłodze zlany zimnym potem i panicznie spoglądam na swe dłonie. Są nienaruszone. Oddycham z ulgą. Powoli się podnoszę, czuję, że stoję zwrócony plecami do ściany na której makabrycznie okaleczonymi kończynami pisałem tajemniczą wiadomość. Tknięty niepokojącym przeczuciem powoli się odwracam. Włosy jeżą mi się na głowie drżąc staram się znaleźć jak najdalej od tego, co wywołało we mnie tak niespotykane przerażenie, potykam się i upadam na podłogę, lecz nie tracąc czasu nawet na wstanie odczołguję się pod przeciwną ścianę, wciąż wpatrując się w jeden punkt. Strumyki krwi powoli spływają po bieli muru tworząc upiorny napis o niejasnym dla mnie przesłaniu. Sparaliżowany strachem czuję przez mokrą koszulę jak ściana o która się opieram zaczyna coraz szybciej pulsować. Walcząc o zachowanie świadomości zamykam oczy i zatykam dłońmi uszy. Wyraźnie teraz słyszalny szum krwi i bicie serca nie poprawia sytuacji… i głosy – dziesiątki głosów wypowiadających bluźniercze treści. Przegrywam. Ostatnim wysiłkiem odchodzącej świadomości próbuję krzyknąć. Z mych ust wydobywa się cisza.
Stoję na wzgórzu wznoszącym się nad otchłanią, wokół leżą poprzebijane mieczami ciała. W dole wznosi się monumentalne miasto. Wokół panuje półmrok i ogłuszająca cisza, jakby promienie słoneczne i żadne dźwięki nie mogły przebić otulających mnie ciemności. Przede mną wznoszą się trzy ukrzyżowane ciała. Nieludzko zmasakrowane. Ciała przywiązane łańcuchami do mniejszych krzyży wbitych po bokach mają odrąbane głowy, dłonie i stopy. Ziemia pod nimi jest czerwona i miękka od przelanej krwi. Ramiona ofiar odarte są z mięsa aż do kości, w piersi powbijane mają gwoździe, miecze i włócznie, nogi z wielkim okrucieństwem porozrąbywane zostały toporem. Jelita makabrycznymi kaskadami wypływają z otwartych brzuchów, częściowo odsłaniając zmiażdżone genitalia. Wielokrotnie złamane ramiona zakatowanych mężczyzn są skierowane w stronę największego krzyża. Padam na kolana zdjęty przerażeniem. Środkowe ciało zostało ukrycyfikowane głową w dół. Twarz mężczyzny została rozsieczona jakimś ostrzem tak, że niemożliwe jest jej rozpoznanie. Jego oczy zostały wyłupione. Długie włosy pełne zakrzepłej krwi dotykają przesiąkniętej płynami ustrojowymi ziemi. Wśród nich widać powbijane w czaszkę gwoździe przywodzące na myśl makabryczną koronę. Kończyny zostały obtarte ze skóry i wycięto z nich całe płaty mięśni odsłaniając białe kości, złamane i zmiażdżone w wielu miejscach. Ciało zostało przywiązane do drewnianej ramy gwoździami, cienkimi powrozami głęboko wcinającymi się w pozostałe mięśnie, a także co najbardziej odrzucające – własnymi wnętrznościami. Serpentyny jelit, wijące się wokół nóg, rąk i szyi zakatowanego mężczyzny i mocujące ciało do drewnianej konstrukcji. Klatka piersiowa mężczyzny została otwarta a w niej pomiędzy krwawymi strzępami przebitych płuc wyraźnie widać wciąż pulsujące serce. Padam na twarz i osuwam się w ciemność.
Kap… kap… Otwieram oczy. Biel pokoju wgryza się w mój umysł. Wyrwany z ciemności koszmaru znajduję się w kolejnym, pełnym bieli. Kap… kap… coś łagodnie zwilża mą twarz. Strwożony podnoszę się, omiatam spojrzeniem biały pokój. Czerwieniący się przede mną napis nie wzbudza już we mnie tak panicznego strachu za to… kap… kap… Pełen złych przeczuć odwracam się i z miejsca jakby rażony gromem padam na kolana. W ścianie pojawiła się szeroka szczelina, najeżona ostrymi jak brzytwa kolcami z których powoli skapywała krew. W głębi otworu zaś widoczne było owo ukrzyżowane głową w dół ciało, które widziałem na wzgórzu. Zaczynam krzyczeć. Rzucam się w stronę białej ściany i nieustannie krzycząc poczynam uderzać w nią pięściami pięśćmi w daremnej próbie wydostania się z koszmaru. Wcześniej gładka powierzchnia stała się chropowata niczym papier ścierny. Z każdym uderzeniem zdzieram sobie z dłoni skórę. Krew barwi miejsca uderzeń czerwienią, lecz nie zwracam na to uwagi w ataku bezsilnej furii. Głosy w mej głowie przestają powtarzać swe słowa, lecz zaczynają krzyczeć wraz ze mną. Uderzenie adrenaliny sprawia, że nie czuję bólu. Po dłuższej chwili osuwam się bezwładnie po ścianie. Skatowane dłonie odarte z skóry i tkanki pieką żywym ogniem. Skrajnie wyczerpany i umęczony psychicznie spadam w mroki niepamięci.
Niebieski. Wokół mnie wirują skrzydlate cienie. Ukojenie. Tylko jedno mgnienie oka. Błękit niebios zmienia się w czerwień gasnących słońc. Z chmur poczyna spadać krwawy deszcz. Uskrzydlone postacie w wiecznej agonii nabite na pale pośród karmazynowych chmur. Pogrążone w wszechtrwającej męce udręczone gardła wydające ogłuszającą kakofonię krzyków cierpienia. Kobiety w ciąży z wyrwanymi macicami wijące się pośród gór konających ciał. Rozrąbywane ognistymi mieczami płody, dzieci o głowach rozbitych o mury. Stoję po kostki w posoce i ronię krwawe łzy. Odrąbane kończyny zwijające się ostatnimi impulsami nerwów zapieczętowane w wieczności i odtwarzane w nieskończoność w tym obłędzie. Matki zagryzające własne potomstwo, mężowie odrąbujący żonom głowy. Chaos wieczystej udręki. I jedna rzecz uderzająca w tym ogromie cierpienia – wszystkie zmasakrowane istoty mają wyłupione oczy. I nagle wszechogarniająca kakofonia krzyków staje się jeszcze bardziej donośnym jazgotem… ciszy.
Przebudzenie. Otwieram powoli oczy. Serce podchodzi mi do gardła z przerażenia wywołanego widzianymi obrazami. Koszmar stał się rzeczywistością. Sciany pokoju zbryzgane są krwią, na hakach powbijanych w ściany wiszą bezgłowe truchła z odrąbanymi kończynami i wyprutymi wnętrznościami, wciąż poruszające się w pośmiertnych drgawkach. Podłoga zasłana jest posoką i odrąbanymi fragmentami ciał. Wokół walają się głowy pozbawione oczu, z przesiąkniętymi krwią włosami i pociętymi twarzami. Tylko jedna ściana razi oczy nieskazitelną bielą. Spoglądam na swe zmasakrowane dłonie, odarte ze skóry i tkanki, ociekające mą własną krwią. Podchodzę do czystej ściany i odartym do kości, spływającym krwią palcem zaczynam pisać. Każdy dotyk ciepłej powierzchni powoduje przeszywający ból lecz nie przestaję. Litery układają się w słowa, a słowa w przesłanie: „Tam dokąd się udajemy oczy nie są potrzebne”. Udręczony upadam na kolana. Pokój zaczyna powoli wirować. Wyraźnie słyszę bicie swego serca… jego serca… serca uderzającego w zmasakrowanym ciele ukrzyżowanym w wydartej ścianie przestrzeni. Wszystko wokół zaczyna pulsować, głosy mnie otaczające układają się w coraz głośniejszy jazgot. Przesuwam dłonią po podłodze. Ożywcze zimno. Sztylet. Przesuwam palcem po ostrzu. Wybór.
Odziana w czerń zakapturzona postać stoi pośrodku białego pokoju. Wszystkie płaszczyzny ją otaczające lśnią nieskazitelną bielą. Bije wręcz od nich jasna poświata. Postać wpatruje się w ciało oparte o ścianę z wypisanym na niej napisem ociekającym krwią. Twarz martwego człowieka jest pocięta jakimś ostrzem do tego stopnia, że rysy twarzy są niemożliwe do rozpoznania, zaś jego oczy zostały wyłupione. Pośród ciszy panującej w pokoju słowa mrocznej postaci rozbrzmiewają echem:
- A WIĘC JEDNAK WYBRAŁEŚ SWE ZBAWIENIE. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
flclflcl
Shogun
Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 1584 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Pią 12:58, 01 Gru 2006 |
|
Ty to masz łeb ja czegoś takiego nie stworze nigdy |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mati
Shogun
Dołączył: 28 Kwi 2006
Posty: 2084 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Białystok
|
Wysłany:
Pią 23:40, 01 Gru 2006 |
|
Ależ talent? Brawo! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Maverick undead
No-dachi (Początkujący)
Dołączył: 08 Maj 2006
Posty: 53 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Otchłań
|
Wysłany:
Czw 12:49, 25 Sty 2007 |
|
to nie jest talent, na innym forum znam wiele osob, ktore pisza znacznie lepiej ode mnie i moje prace by wysmialy... no ale obiecalem, ze zamieszcze kolejne opowiadanie, docelowo mialo byc ono historia z karty postaci na sesje, ale karte nieco przekombinowalem i nie przeszla... trudno...
Pamiętam zniszczenie świata…
Fala niczym lekki powiew wiosennej bryzy… wszystko się zmieniło…
Pamiętam okrzyk bólu wyrwany z milionów gardeł w jednej chwili…
Przeszywający każdą cząstkę mego istnienia…
Właśnie wtedy utraciłem duszę…
Byłem Paladynem. Jednym z wielu. Jednym spośród braci. Mieliśmy chronić świat przed zakusami złych mocy. Zawiodłem… Jestem jednym spośród wielu – wybrańcem… upadłym.
Powiedziano: „Tyś tym, co mieczem sprawiedliwości wypleni nieprawość z świata naszego, lecz odchodząc pozostawi wroga najstraszliwszego”. Zawierzyłem kłamstwom? Czy zawierzyłem kłamstwom… zabrakło mędrców, którzy drogę prawdy odróżnić umieli od ścieżek oszustw… lawirując wśród fal ludzkiego bezrozumu. Gdy szale sprawiedliwości raz zostaną zachwiane świat zostanie zmieniony na wieki… mój świat pozostanie martwy na wieki, gdyż wartość stworzenia przeważyła nicość. Pozostały tylko puste pytania: dlaczego mędrzec na to pozwolił, czyż w swych snach nie dostrzegł czarnych chmur nadciągającego losu? Czemuż życie jednego dziecka w jego szalach przeważyło życie tysięcy istnień… wszak to on był Wagą…
Byłem Paladynem. Powiedziano mi bym walczył ze Złem. Czyż kiedykolwiek uczyniłem coś innego? Czasami po prostu nie dostrzega się już różnicy. Wąż pożerający swój ogon w nieskończonym cyklu. Płomień fanatyzmu ogrzewający duszę… pożerający ciało… zmuszający do działania. Ślubowałem wyplenić demony z naszej krainy. Mojej krainy. Demony, które zamieszkały w ludziach. Szale zostały zachwiane. Sprawiedliwi poszli na rzeź Gniewu Bożego…
Z swego dzieciństwa pamiętam jedynie wielką salę. Inną niż wszystkie. Znajdowały się w niej tylko obrazy… wiele obrazów. Mówili, iż był on twórcą, który potrafił przelać swe sny w dzieło. W pamięci utkwiło mi jedynie jedno. Wypełniające mnie nieuzasadnionym lękiem. Obawą przed tym, co stać się może… przed czym nie ma ucieczki… a przecież był to zwykły pejzaż: zamek na wysokiej skale, którego wieżyce pięły się wśród chmur, jakby chciały dosięgnąć niebios… lecz chmury były czarne, a skała martwa. Artysta zginął podczas najazdu bandytów. Ludzie powiadali, iż walczył dzielnie w obronie córki, mężnie niczym Lew. Nie wiadomo mi o nim nic więcej…
W młodości ciężko trenowałem. Po co? Chciałem być najlepszym? Najlepszy – to tylko słowo, nie jest w stanie oddać prawdziwego talentu. Czy było wielu lepszych ode mnie? Nie wiem. Czy może… nie chcę wiedzieć? Nie miałem rodziny. Ojca zastąpił mi mój mistrz.. Jeden z wielu w zakonie. Mój przybrany rodzic był łucznikiem. Powiadali, że najlepszym, jakiego nosiła jeszcze wówczas żyzna ziemia. Nikt nie widział, by kiedykolwiek chybił. Czy był dobrym nauczycielem? Nie wiem… gdy opanowały go demony zginął przebity mym mieczem.
Bratnia dusza… Aries. Córka artysty. Odziedziczyła dar ojca. Dar śnienia, lecz nie potrafiła przelewać swych snów w obrazy. To chyba dobrze. Znienawidziłbym ją, gdyby to umiała, gdyż jej sny były jeszcze wyraźniejsze niż te ojca. Powiedziała mi kiedyś, bym strzegł się zła, które zawładnie zamkiem pośród chmur. Nic więcej nie chciałem od niej słyszeć. Nie żałuję tej decyzji, mimo, iż były to ostatnie słowa, które ze sobą zamieniliśmy. Nie potrafię czuć żalu. Zmarła następnej zimy. Ludzie powiadali, iż zniszczyły ją jej sny.
Dzień, gdy zginął świat. Stoję przed bramą zamku w chmurach, silny wiatr rozwiewa me włosy. Wchodzę na dziedziniec. Czwórka próbuje mnie powstrzymać. Biedni głupcy, owładnięci złem. Nie mają szans. Walka jest krótka: zaledwie kilka fint i bloków. Moi oponenci, niegdyś bracia leżą martwi wokół mnie. Z otwartych mym mieczem serc powoli wypływa krew malując tajemnicze znaki na bruku. Znaki pełnej grozy przyszłości.
Wchodzę do gotyckiego wnętrza. Pod wysokim sklepieniem wzlatują dziesiątki nietoperzy. Oznaka splugawienia tego świata. Stwory mroku nawet w tej świętej twierdzy założyły swe siedliska. Ciemnymi krużgankami przechodzę do komnaty żywiołów. Kolejny krok w mej krucjacie. Drogę zastępują mi niegdysiejsi przyjaciele. Próbują przekonać mnie bym porzucił swą misję. Szkoda słów – teraz widzę jasno, iż trawi ich ziarno zła. Niechaj śmierć z ręki sprawiedliwego będzie im ukojeniem. Wywiązuje się potyczka – krótka, lecz brutalna. Pamiętam, jak Taurus jednym ciosem swego młota powalił potężnego demona. Bliźnięta z kolei są niezwykle szybcy. Bliźnięta – zawsze nierozłączne, potrafiące zabić w przeciągu mrugnięcia oka. Byk szarżuje, przyjmuję jego uderzenie na swą tarczę. Potężny cios, me ramię wiotczeje, a tarcza pęka, lecz ruch ów daje mi dość czasu by zadać jedno uderzenie. Jeden zabójczy cios godzący prosto w serce. Klinga bez problemu przebija pancerz. Seria szybkich razów. Każdy ześlizgujący się po mej zbroi. Irytujące, lecz mało dokuczliwe. Na razie. Nie daję następnej okazji. Łapię dłoń oponenta gdy ten wyprowadza kolejny atak. Być może jest szybki, lecz ja jestem silniejszy. Gwałtownym ruchem łamię mu nadgarstek. Jeszcze jeden ruch. Przeciwnik pada ze skręconym karkiem na posadzkę sali. Jej brat przewraca się w chwilę potem. Bliźnięta… Kolejny krok został uczyniony. Oswabadzam mój miecz z ciała dawnego przyjaciela. Wokół zamku zbierają się czarne chmury.
Wspinam się po krętych stopniach w najwyższej z wież. Powoli, ramię wciąż jest bezwładne. To nieważne – jestem już tak blisko swego celu. Wkraczam do komnaty sprawiedliwości.
Stoją tam oboje. Mędrzec i Ona. Panna. Ma ukochana. Próbują mnie powstrzymać. Wszyscy mnie zdradzili. Nie są godni by z nimi dysputować. Mędrzec próbuje zastąpić mi drogę. Jeden cios miecza. Waga upada. Szale raz zachwiane… teraz zostały zerwane. Czy sprawiedliwość może zginąć z ręki sprawiedliwego? Może po prostu nie ma już słusznych celów – wszak szale zostały zerwane. Nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Nie, gdy cel mej wędrówki jest już tak blisko. Odwracam się od ciała mędrca. Jeszcze tylko kilka kroków. Szarpnięcie. Próbuje mnie powstrzymać. Nawet Ona mnie zdradziła. Szybki, instynktowny odwrót, takież uderzenie. Skorpion przebija Pannę swym żądłem. Ma ukochana ginie z mej ręki. Nie… tym razem chybiłem, miecz nie trafił w serce. Będzie konać w męczarniach. Pada mi w ramiona. Jedyne co mogę dla niej zrobić, to ofiarować szybką śmierć. Jej słowa: „Wybaczam, Ci ukochany”. Ja nie potrafię wybaczyć. Odchodzę nie zadawszy ciosu.
Ostatni krok. Czarne chmury kotłują się wokół wieży. Dzień Sądu. Starożytne urządzenie mające unicestwić wszelkie zło. Nie wiem, czemu tak wiele pokoleń rycerzy zwlekało z jego użyciem. Wystarczy położyć rękę na płytce z nieznanym mi symbolem. Jeden ruch ręką. Dookoła wieży rozlega się kakofonia dźwięków. Fala ruszyła. Sąd Boży. Z okien wieży widzę, czego dokonałem. Nie czuję już nic. Setki istnień giną w chwili przejścia fali. Nawet trawa obumiera. Teraz rozumiem swój błąd. Dobro nie może istnieć bez zła. Ciemność bez jasności. Unicestwiłem świat jednym ruchem ręki. Z setek tysięcy istnień wydarto życie na moją komendę. Paladyn ma bronić, nie niszczyć. Nie jestem godzien tego tytułu. Lecz sam przeżyłem… przepowiednia. Walcząc ze złem sam stałem się najgorszym spośród złych. Nie. Dokończę swe dzieło. Skorpion przebija się własnym żądłem. Me ciało pada obok konającej piękności. Konwulsyjnym ruchem chwyta mą dłoń… ona jedna mi wybaczyła… lecz ja nie potrafię wybaczyć. Konam… jako Arcyzdrajca, w końcu… rozumiejący choć trochę.
Powiadają, iż otchłanie piekielne wypełnia wieczny ogień palący grzeszników. Powiadają iż otchłanie piekielne wypełniają lody, niczym ostrza, przebijające winnych. Nie wiem. Dla mnie Otchłań to tylko me kajdany i odwieczna pustka. Ogień parzący swym zimnem. Nie ma już nic. Tylko strzępki umęczonej pamięci. Wspomnienie Jej pocałunków jest najgorszą katorgą, dotyk jej dłoni, zimny niczym lody Canii. Wszystko to jedynie widma udręczonego umysłu. Lecz żadna kara nie jest wystarczająco surowa. Pamięć przyjaciół. Upiory szepczące wokół tylko jedno słowo: „zdrajca”… Plączę swe łańcuchy tak, by sprawiały jeszcze większy ból. Nie ma kary wystarczająco surowej, dla kogoś, kto unicestwił świat.
Czas zatrzymuje tutaj swój bieg. Minuta ciągnie się miesiącami, godzina jest wiecznością. Nie wiem ile minęło czasu. Setki, tysiące lat? A może tylko jeden dzień. Nie mam na sobie łańcuchów, lecz kajdany winy wciąż katują me ciało. Stoję przed portalem prowadzącym do innego świata. Ucieczka? Nie… zabawa. To tylko inny rodzaj kary. Iluzoryczna wolność, by tylko zwiększyć poczucie winy. Me kajdany nie opadną nigdy. Jeszcze tylko jeden krok w stronę wolności. Spoglądam na swe ramię. Widzę herb wyszyty na mej szacie: czarne serce przebite mieczem, otoczone gałązkami tarniny. Lord Blackthorn… |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|
|
|
|
|